Plaża zaroiła się ludźmi.
Upał się zmniejszył, ale parno było do niewytrzymania, nie było czem oddychać, nawet wilgotne tchnienie wód dusiło żarem, wiatr cichy i palący zawiewał z pól.
Jakiś malarz siedział na skałach przed rozłożonemi sztalugami. Anglik wraz z paryżanką fotografowali przypływ.
Jan, dojrzawszy Mery, zeszedł na brzeg i siedli razem na piasku przed ich kabiną, rozmawiając prawie szeptem, bo ryk morza tworzył już ogłuszającą muzykę, fale zwalały się z taką siłą, że ziemia drżała i strzępy pian wytryskiwały śnieżnemi pióropuszami.
— Morze jest dzisiaj bardzo groźne — zauważyła matka.
— Jak zwykle na przypływie…
— Jakoś się dziwnie lękam tej wycieczki, morze takie straszne…
— Zapewniali mnie rybacy, że burzy dzisiaj nie będzie…
Odwrócił szybko oczy, bo Mery patrzyła w niego z niepokojem.
— A podobno najwyższy przypływ nie zalewa ścieżki, wiodącej tam pod skałami — dodał śpiesznie, patrząc już w ich twarze.
— Jednak ostrzegali nas dzisiaj, że nieraz już tam były wypadki…
— Bo czemu pani nie odłoży tej wycieczki? Czemu się narażać choćby nawet na pozór niebez-
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/056
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.