Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bom smutna, żal mi tego, co przechodzi, co ginie bezpowrotnie, jak cień o zmierzchu, i czego już nie można powstrzymać…
— Mery! — jęknął cicho, wyznanie miał już na ustach.
Drgnęła, odwracając się nieco, dopiero później, złożywszy sztalugi, podniosła obciążone żalem oczy i szepnęła:
— Nie jutro, to za miesiąc, a stać się musi, więc już wolę prędzej, nawet sama chcę tego.
— Nawet pani chce? — powiedział z wyrzutem.
— Tak. Tak… — powtórzyła z mocą.
Długo patrzyli w siebie bez słowa.
— Podobno w człowieku, w chwilach niebezpieczeństwa, zawsze budzi się instynkt samozachowawczy i wtedy się broni, jak umie i może.
— Z pewnością, ale jeszcze nikt nie uciekł przed przeznaczeniem.
— Pan wierzy w przeznaczenie? — zapytała ciszej, z lękiem prawie.
— Wierzę najzupełniej! — odpowiedział, ogarniając ją rozgorzałemi nagle oczami, pełnemi siły i miłości.
— Zawsze się staje, co przeznaczone?
— Musi, musi, musi… — powtarzał z mocą i pewnością.
Poruszyła się niespokojnie, odwróciła oczy i, zrobiwszy kilka nerwowych ruchów parasolką, szepnęła prawie prosząco: