Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cem, gąszczem kolczastych pędów okrywały zsypiska zwietrzałych skał, zielonawe jaszczurki szeleściły wśród zeszłorocznych, wypełzłych liści, a długie, szare węże sunęły cicho po kamieniach, chwiejąc rdzawemi głowami.
Nie było jej w lesie, szukał wszędzie, docierając aż do kamiennych płotów, okalających las, i powrócił na wybrzeże.
Brzeg był wysoki, dziki, podarty przez Ocean, nagi, z potrzaskanych szarych złomów wznosiło kilka araukaryj sztywno rozpięte gałęzie, podobne do szkieletów parasoli wywróconych, a gdzie niegdzie olbrzymie Menhiry, ociosane zgruba, pokryte przedwieczną pleśnią, posępne, samotne i tajemnicze, świadki niewiadomych czasów, znaki nieodgadnionych pomarłych narodów, pławiły się w słońcu, stały, jak groźne stróże Oceanu…
Nie znalazł jej i tam, w załomach skał i zacisznych rozpadlinach.
Znerwowany w najwyższym stopniu, powracał do zamku, który dźwigał się szaremi murami, jakby wprost z oceanu, odwieczny był, surowy w linjach, postrzępiony przez czas i burze, że zdala wydawał się tylko kupą granitu, bluszcze go obwijały zielonemi splotami, darły się na dachy, pełzały po murach, spowijały balkony, przysłaniały gotyckie okna, spływały z tarasów kaskadami, wgryzały się w kamienie i jakby dusiły w miękkich, zielonych zwojach.