kiemi oknami, kilkanaście osób wyglądało z wagonów.
Józio zamknął kasę i wyszedł na próg przyjrzeć się podróżnym.
— Jakoś pusto dzisiaj! — zwrócił się do nadkonduktora.
— Gdzież tam, nabite, ani jednego wolnego miejsca! Jaśnie państwo ucieka do ciepłych krajów! — dodał ironicznie, biorąc w zęby gwizdawkę.
— Wcale się im nie dziwię, że wolą Nizzę i Monte-Carlo, tam ciepło…
— A czy naprawdę tam cieplej, niźli u nas?
Józio roześmiał się pobłażliwie i prędko mówił:
— Człowieku niewierzący! Tam, w miesiącach zimowych, średnia temperatura dochodzi trzynastu stopni ciepła, to dosyć, nieprawdaż? A dołóż pan do tego morze, zawsze błękitne, niebo bez chmur, wyniosłe palmy, olbrzymie plantacje kwiatów i najpiękniejsze w Europie wybrzeża.
Nadkonduktor wyjął z ust gwizdawkę i szepnął z podziwem:
— Nie wiedziałem, że pan zna te miejscowości.
— Lepiej, niźli tę zgniłą dziurę! — wzgardliwym gestem wskazał stację. W pulmanie opadła szyba i Amerykanin zawołał do niego:
— Good bye!
— Good bye! — odkrzyknął, podchodząc śpiesznie pod okno.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/a/ac/PL_W%C5%82adys%C5%82aw_Stanis%C5%82aw_Reymont_-_Marzyciel_Szkic_powie%C5%9Bciowy.djvu/page25-1024px-PL_W%C5%82adys%C5%82aw_Stanis%C5%82aw_Reymont_-_Marzyciel_Szkic_powie%C5%9Bciowy.djvu.jpg)