Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mieszkanie już wynajęte, więc jutro niech sobie pani idzie z Bogiem, a że się nam należy piętnaście rubli, to wszystkie łachy zatrzymam, jak mi pani wróci, oddam dopiero.
— Dobrze — odpowiedziała Janka i patrzyła się na nią obojętnie, jakby to była rzecz najzwyklejsza. — Dobrze, pójdę sobie z Bogiem! — dodała ciszej i podniosła się z łóżka.
— Pani tam sobie radę da, prawda? Jeszcze powozem będzie pani zajeżdżać do mnie, co? — mówiła Sowińska i brzydki, nienawistny ogień drgał w jej okrągłych oczach.
— Dobrze — powtórzyła znowu Janka i zaczęła chodzić po pokoju.
Sowińska, nie mogąc się doczekać jakiejbądź odpowiedzi, wyszła.
— To i po wszystkiem! — szepnęła Janka głucho i myśl o śmierci wyłoniła się już świadomie i jaśniała przyciągająco.
— Co to jest śmierć? Zapomnienie, zapomnienie! — odpowiedziała sobie głośno, przystając i topiąc wzrok w jakichś głębiach mrocznych, które się otwierały przed nią.
— Tak, zapomnienie! Tak, zapomnienie — powtarzała wolno i siedziała długo, bez ruchu, wpatrzona w płomień lampy.
Noc szła wolno, dom przycichał, światła kolejno gasły w długich szeregach okien, milczenie zalegało coraz głębsze, aż wszystko utonęło w jakimś spokoju sen-