Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nym, tylko w bramie dźwięczał kiedy niekiedy dzwonek a z ulicy dochodził turkot dorożek.
Szarzało już i świt zaczął zwolna rozbielać przestrzenie i wyłaniać z siebie słabe zarysy dachów, kiedy ocknęła i obejrzała się po pokoju, poczuła się zupełnie zdeterminowaną, porwała się z krzesła i pchana jakąś myślą, która jej oczy dziwnym rozświeciła ogniem, szła prędko ku drzwiom, ale trzask klamki, którą przycisnęła, przeniknął ją takim dziwnym, ostrym strachem, że zadygotała, oparła się o futrynę i dyszała przez chwilę ciężko, wreszcie po cichu ściągnęła buciki z nóg i już śmiało, ale z największą ostrożnością przeszła przedpokój, i znalazła się w dużym pokoju, przylegającym do kuchni, w którym jadano i który służył za pracownię w dzień, a sypialnię uczenic w nocy. Ogarnęło ją duszne, okropnie ciężkie powietrze. Z wyciągniętemi rękami i powstrzymywanym oddechem posunęła się ku kuchni tak wolno, że się jej wydał ten czas całą wiecznością. Przystawała na chwilę i opanowując drżenie, to okropne drżenie, słuchała głośnych oddechów i sapań śpiących i znowu szła, zaciskając zęby jakąś rozpaczliwą siłą. Pot wysiłku i strachu zalewał jej oczy, a wolne i niezmiernie boleśne bicie serca czuła prawie w gardle. Drzwi do kuchni były uchylone, przesunęła się przez nie jak cień i potknęła się o łóżko służącej, które stało zaraz przy drzwiach. Zmartwiała z przerażenia i długo stała bez ruchu i bez oddechu, z zawieszonem prawie życiem, ogłupiałym wzrokiem wpijając się w ledwie odczuty w ciemnościach zarys łóżka, ale zbierając cały zapas sił i odwagi poszła śmiało do półek, na których stały rozmaite sprzęty kuchenne —