Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/416

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój dyrektorze, bez gadania. Możesz sobie wszystkich okpiwać, ale ja się nie pozwolę.
— Nie mam; jak ci teraz dam trzydzieści rubli, to już nie będzie czem teatru zapłacić — krzyczał rozpaczliwie Cabiński, biegając po garderobie.
— Powiedziałem: idziemy zaraz do domu...
W ogródku robiło się istotne piekło krzyków i świstów.
— Dobrze, masz pięćdziesiąt rubli, masz, rabujesz własnych kolegów, ale ciebie to nic nie obchodzi, bo będziesz miał za co założyć towarzystwo. Masz! ale z nami już kwita!
— Nie martw się o moje towarzystwo, zostawię ci miejsce maszynisty.
— Prędzej ty u mnie będziesz palta podawał, nim ja będę w twojem towarzystwie.
— Milcz błaźnie!
— Zawołam policyi, to cię zaraz uspokoi — krzyczał jak wściekły Cabiński.
— Ja cię zaraz uspokoję, cyrkowcze — krzyknął Topolski, dokompletowawszy już garderoby i schwycił Cabińskiego za kołnierz, kopnął go i wyrzucił z garderoby; sam pobiegł na scenę.
Przedstawienia dokończono spokojnie, ale znowu przed kasą zaczęły się kłótnie.
Stali zbitą gromadą, że tylko głowy i twarze świecące się od szmalcu, jakim zmywali charakteryzacye, widać było w świetle.
Wszyscy krzyczeli o pieniądze i żądali wypłaty zaległości. Pięście się wyciągały do okienka groźnie,