Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niej, nad samym brzegiem, spokojnie zarzucił wędkę i czekał.
Miał tak poczciwą twarz, że poczuła chęć porozmawiania z nim, myślała już jak zacząć, gdy on odezwał się pierwszy:
— Chcesz się pani przejechać na drugą stronę?
Janka spojrzała na niego pytająco.
— Aha! nie rozumiemy się. Myślałem, że pani chciała się utopić.
— Nie myślałam nawet o śmierci — odpowiedziała cicho.
— Ho! ho! niespodziewany byłby honor dla rzeki.
Poprawił wędki i zamikł, skupiając całą uwagę na rybki, które się zaczęły uwijać koło przynęty i haczyka.
Cisza jakby się rozpostarła jeszcze głębsza i rzuciła jej duszę w wyczuwanie błogości uspakajania się; czuła że ją przenika jakieś dobro ogromne, że ten majestat przestrzeni, wody i zieleni podnosi ją i wyrywa z jej piersi niemy hymn dziękczynienia i czystej radości istnienia, bo niezwiązanej z żadną rzeczą bytu. Wyprostowywała się niejako i olbrzymiejąc, zaczynała żyć życiem powszedniem.
Stary spoglądał na nią z boku i po ustach wązkich przewijał mu się uśmiech niezgłębiony.
Poczuła ten wzrok i spojrzała na niego. Oczy ich spotkały się i zatonęły w sobie długo i życzliwie.
Porwała ją nagła i niepowstrzymana chęć wypowiedzenia się przed nim do dna.
Ten nieznajomy miał taki dobrotliwy wyraz twarzy,