Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

taka powaga mądrości świeciła w jego oczach, że wzbudził w niej nieprzepartą sympatyę.
Przysunęła się bliżej i rzekła cicho:
— Nie myślałam o śmierci.
— To szukałaś pani uspokojenia?
— Tak. Chciałam zobaczyć przyrodę i zapomnieć.
— O czem?
— O życiu! — szepnęła głucho i łzy rozczulenia gwałtownego zabłysły w jej oczach
— Dziecko pani jesteś. Tak tragicznie usposobił pewnie jaki zawód miłosny, ambicyjka, albo brak może obiadu?
— Razem to niedość, żeby się czuć bardzo, bardzo nieszczęśliwą.
— Razem to jest jedno nic, bo jak ja myślę, nie ma wprost nic, coby zupełnego, świadomego siebie człowieka mogło uczynić nieszczęśliwym.
— Kto pani jesteś? — zapytał po pewnym przestanku — to jest, co pani robisz?
— Jestem w teatrze.
— Aha! komedyancki świat! Udawania, które później bierzecie za rzeczywistość, chimery! to psuje duszę ludzką. Najwięksi aktorzy, to tylko maszynki, nakręcone czasem przez mędrców, czasem przez geniusze, ale najczęściej przez głupstwo, mówiące do jeszcze większego głupstwa. Aktorzy, artyści, twórcy! to tylko ślepe narzędzia przyrody-natury, która ich używa do objawienia siebie i dla celów sobie tylko wiadomych. Im się zdaje, że oni są czemś istotnem — smutne złudzenie, są na-