Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i słysząc ten głos współczucia, który miał dziwnie chwytające za serce akcenta, poczuła nagle wielkie rozrzewnienie i łzy stanęły jej w oczach, ale ze wzruszenia nie mogła przemówić.
— No, no, na nic płacze, bo i tak odjadę... — mówił, żartując, aby pokryć własne wzruszenie. — Niechno pani posłucha... ale bez żadnych protestów i opozycyi głośnej... nienawidzę parlamentaryzmu! Pani sobie używa biedy, takiej teatralnej do tego... no, ja to znam.
Niech-że się pani, do dyabła, nie rumieni... Bieda, uczciwie nabyta, to nie wstyd żaden! ot, zwyczajna ospa, którą, co lepsze tylko na świecie, przechodzić musi... Ho! ho! albo to ja jeden roczek gram w ciuciubabkę z kłopotami!... No, już kończę galopem... Zrobimy tak... o!...
Odwrócił się, wyjął z pugilaresu trzydzieści rubli, to jest wszystkie pieniądze, jakie mu przysłano na podróż, włożył je pod poduszkę i powrócił na dawne miejsce.
— „Wszak teraz zgoda między nami, mój kuzynie...“ powiedział Ludwik XI, uciąwszy głowę księciu d’Anjou... Już apelacyi nie przyjmę, a niech pani śmie... to!...
Pochwycił kapelusz i rzekł cicho, wyciągając rękę:
— Do widzenia, panno Janino!
Janka szybko zasłoniła sobą drzwi jakimś rozpaczliwym ruchem.
— Nie, nie!... nie upokarzaj mnie pan!... Już i tak dosyć jestem nieszczęśliwa — szeptała, trzymając silnie jego dłoń.
— Ot, macie babską filozofię!... Niech zdechnę, ale