Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, no, daj-no pan pokój z marzeniami o dywidendzie! — mruknął Kotlicki.
— Będzie dywidenda! musi być! — wołał Topolski, zapalając się coraz bardziej. — Wybieram sztuki: szereg rzeczy typowych i klasycznych; to będą mury i fundadamenta mojego gmachu; dalej wszystkie poważniejsze nowości i wszystkie sztuki ludowo, ale precz z operetką, precz z błazeństwem, precz z cyrkiem, precz ze wszystkiem, co nie jest naprawdę sztuką!
— Chcę mieć teatr, a nie szopkę! — wołał coraz głośniej — artystów, a nie klownów!.. Niema popisów na scenie!... całość, to mój ideał! prawda na scenie, to mój cel! Teatr jest to ołtarz! przedstawienia, to misterya święte na cześć bóstwa! Obecny teatr, to błazeństwo!... Jeszcze nie wiem, czego potrzeba, aby stworzyć teatr wzorowy, doskonały, ale już chwilami czuję, że go stworzę, bo ten obecny jest śmieszny, jest budą dla dzieci, w której się pokazują maryonetki wypchane frazesami. Teatr był kiedyś instytucyą religijną, był kultem i musi napowrót nim być!...
Zakaszlał się tak gwałtownie, że mu wszystkie żyły na szyi ponabrzmiewały, jak postronki. Kaszlał długo, potem się napił wódki i znowu mówił, ale już ciszej i wolniej, nie patrząc na nikogo i nie widząc nic poza tem marzeniem całego swego życia, które im opowiadał w krótkich i pogmatwanych zdaniach.
— Trzeba wyrzucić wszystkie obecne imitacye, fałszywe i głupie: paldamenta, kulisy, malowane zwierciadła i t. p. tandetę kuglarską. Jeżeli ma być salon na scenie, to niech-że on będzie naprawdę salonem; jeśli ma być