Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bal, to niechże tańczą, flirtują, cisną się, niech to będzie bal rzeczywisty, a nie imitowny: obora, to niech będzie obora ze wszystkiem, najdokładniejsza, nie już utopia, ale rzeczywistość... A gra na scenie! bo to grają! deklamują, markują ludzi rzeczywistych, mizdrzą się ze sztuką, paplą jak dzieci lekcyę pamięciową. Aktor powinien zapomnieć, że patrzy na niego publiczność; że on się nie popisuje, jak błazen, ale że odtwarza tajemnice życia, że sam nie jest celem, tylko środkiem, narzędziem... Artysta powinien zejść na plan drugi zawsze, bo zawsze mówi przez niego idea — autor. Tak, zakładam prawdziwe towarzystwo artystów, tworzę prawdziwy teatr, grywam prawdziwe dzieła talentu i natchnienia i z takiem towarzystwem idę w świat — zobaczycie powodzenie! Objeżdżam kraj, potem Europę — zobaczycie tryumf!... Zdobędę Amerykę! Zobaczycie zwycięstwo sztuki prawdziwej! — wołał prawie nieprzytomny, ochrypły, porwany olśnieniem tej walki przyszłej i zwycięstwa.
Podnosił ramiona w górę, jak do zdruzgotania wszystkiego, co nie było sztuką prawdziwą, rozbijał sobie pierś pięścią, uśmiechał się do przyszłości, rzucał się naprzód, wstrząsał całym światem, zapalał wszystko płomieniem szczytnego szału duszy i pędził już naprzód jak wódz i reformator, jak niczem niepowstrzymana energia i żądza czynu... Znikły mu z przed oczu Bielany, towarzysze, wszystko, czuł się sam jeden wobec wszystkiego; skrzydła rosły mu u ramion i szybował w górę — do ideału!
Kotlicki, którego ta mowa, pełna zapału ale i nielo-