Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co to jest miłość?... Co mi jest?...
Nie mogła się uspokoić.
— Coś mnie spotka... Może ojciec przyjedzie, może Grzesikiewicz?...
Ale się rozśmiała prawie głośno, tak się jej wydało nieprawdopodobnem to przypuszczenie.
Mimi przybiegła do niej i zaczęła szeptać:
— Dobrze nam się składa, bo jutro niema próby; pojedziemy na Bielany w południe. Niech pani czeka u siebie, wstąpimy i zabierzemy panią...
— Co to jest miłość?... — snuło się ustawicznie Jance po głowie.
— O, ten Wawrzek! mógłby nie robić do tej wiedźmy takich min głupich... to świństwo! — szeptała Żarnecka, patrząc z niechęcią na scenę. — Patrz pani, jak ona mu leci w objęcia!... całuje go naprawdę... to małpa dopiero... Czekaj! ja ci dam... — syknęła groźnie i pobiegła czekać u drzwi, któremi wychodzić miała Rosińska.
Komedya!
— I ja z państwem wybieram się na tę wycieczkę — mówił Kotlicki do Janki. — Topolski ma tam wyłożyć jakiś plan... Będziemy opiniować razem, bo pani będzie?...
— Prawdopodobnie; a gdybym nie mogła, to i beze mnie uda się wycieczka.
— Tak, ale jabym także nie pojechał, nie miałbym już po co...
Pochylił się tak, że poczuła jego oddech na swojej twarzy.
— Nie rozumiem — rzekła, odsuwając się od niego.