Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mogła minuty ustać lub usiedzieć spokojnie. Strach jakiś dziwny tak ją chwilami obezwładniał, że chciała rzucić wszystko i uciec.
Nie widziała ludzi, przygotowań, świateł, sceny nawet, tylko miała pod czaszką odbicie jakiejś ruchomej masy oczów i twarzy. Co chwila spoglądała z trwogą na publiczność i czuła, że serce jej przestaje bić.
Gdy zadzwoniono po raz drugi, zeszła ze sceny i stanęła obok chóru za dekoracyą, oczekując chwili wejścia, żegnała się bezwiednie i tak drżała całem ciałem, że jedna z chórzystek wzięła ją pod rękę.
— Wejść! — wrzasnął inspicyent, i tłum ją porwał i zaniósł na front sceny.
Cisza nagła i błysk powiększonego światła oprzytomnił ją. Patrzyła bezmyślnie na publiczność, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.
Szarpały ją, dodawały odwagi, ale nie wiedziała, co się z nią dzieje. Dopiero dyalog i chór następny oprzytomnił ją trochę.
Po zejściu ze sceny, stanęła w kulisie i ochłonęła zupełnie, ale wtedy porwała ją złość na siebie za ten strach dziecinny, któremu uległa.
Po drugiem wejściu miała tylko jakieś wewnętrzne drżenie w sobie, ale już śpiewała, słyszała muzykę i patrzyła prosto na publiczność.
Ośmieliło ją i to, że spotkała się ze wzrokiem redaktora, siedzącego w pierwszym rzędzie, który życzliwym uśmiechem dodawał jej odwagi.
Patrzyła się na niego, a później już coraz lepiej widziała pojedyncze twarze publiczności.