Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W jakiejś scenie, w której chór spacerował, udając lud — bo szedł komiczny dyalog na przodzie sceny — Janka przyglądała się, a koleżanki rozmawiały szeptem.
— Bronka, jest twój farmak; patrz, w trzecim rzędzie na lewo...
— Patrzcie! Dasza jest w teatrze... u! jaka wystrojona...
— Co nie ma być! Odbiła Mimi bankiera.
— Gdzie ona teraz pokazuje?
— W Eldorado.
— Siwińska! zapnij mi haftki, bo czuję, że mnie spódnica opada; tylko mów mi co do ucha, to nikt nie zauważy.
— Ludka! peruka ci się leni.
— Pilnuj ty swoich kudłów!...
— Jadę jutro z kimś do Marcelina... może z nami pojedziesz, Zielińska?
— Patrz, jakie ten student z boku robi do mnie oko.
— Nie lubię gołych fatygantów.
— Ale jakie to wesołe facety!
— Dziękuję! Mają tylko wódkę i serdelki. Dobre przyjęcie, ale tylko dla... ulicy.
— Cicho, bo Cabanowa siedzi w loży.
— Cóż-to ona się dzisiaj zrobiła na dziewiczo...
— Cicho, śpiewamy.
Powtarzało się to ciągle z małemi zmianami. Rozmawiały z publicznością uśmiechami i spojrzeniami. W przerwach, a czasem pomiędzy jednym aktem a drugim, rzucały sobie krótkie, jędrne uwagi o publiczności,