Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niądz wygrywał. Miał szczęście i do sztuki i do publiczności; robił po cichu pieniądze, ale miał zwyczaj głośno płakać na nędzę i niepowodzenie, oszukiwać, jak się tylko dało, wszystkich. Obcinał gaże, zwlekał z rachunkami i lubił płacić akontami, o ile można najmniejszemi. Marzył przytem w cichości o czemś wielkiem, wspominał o tem często i niejasno, że się już śmiano z niego, ale ile razy był przez letni sezon w Warszawie, to często chodził do architektów, naradzał się z autorami dramatycznymi, łaził po redakcyach — i potem obliczał coś w tajemnicy.
Wierzył, że poniedziałki są fatalne do wystawiania nowych sztuk i wyjazdów, że jak położyć rolę na łóżku, to pustki pewne wieczorem w teatrze, że wszyscy dyrektorowie są idyotami i — że on ma wielki talent tragiczny.
Dwadzieścia parę lat był w teatrze i grywał ciągle, a łaknął każdej nowej roli, zazdrościł drugim, ubolewał, że wszyscy będą grać kiepsko i nieraz nocami myślał, jakby to on zagrał, wstawał wtedy, zapalał świecę, i z egzemplarzem w ręku chodził po pokoju i próbował roli.
Dopiero krzyki Pepy albo wołanie niani, że takie kumedye po nocy i do psa niepodobne, zapędzały go z powrotem do łóżka.
Pomimo przeciwieństw różnych i nienawiści tajonej, była to para bardzo dobrana.
Wszystko, co nie miało związku blizkiego z teatrem, zbywali lekceważeniem i obojętnością.