Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kiedy przybyła do ogródka, światła były już pozapalane i publiczność zaczynała się schodzić.
Poszła śmiało za kulisy.
Maszyniści ustawiali dekoracye; z towarzystwa nie było jeszcze nikogo.
W garderobach gazy płonęły jasno. Krawiec szykował jaskrawe kostyumy, a fryzyer, pogwizdując, czesał jakąś perukę o długim, jasnym warkoczu.
W damskiej garderobie, jakaś stara kobieta szyła coś, stojąc pod światłem gazu.
Janka chodziła po kątach i oglądała wszystko, ośmielona tem, że nikt na nią nie zwracał najmniejszej uwagi. Ściany murów poza olbrzymiemi płachtami dekoracyi, były brudne, poobijane z tynków i pokryte jakąś lepką wilgocią, przejmującą wstrętem. Brud panował na podłogach, przystawkach, meblach poobdzieranych i dekoracyach, które się jej wydały nędznymi łachmanami.
Woń mastyksu, szminek i włosów przypiekanych, rozwłócząca się po scenie, sprawiała jej nudności.
Oglądała zamki wspaniałe, komnaty królów operetkowych, krajobrazy olśniewające — i zobaczyła z blizka marną mazaninę, która mogła zadowolnić tylko grube zmysły i z daleka. W rekwizytorni ujrzała tekturowe korony; aksamitne płaszcze były tylko marnym welwetem, atłasy — kitajką, gronostaje — perkalem malowanym, złoto — papierem, zbroje tekturą, miecze i sztylety — drzewem.
Kłamstwo! kłamstwo! kłamstwo!
Przyglądała się temu sztucznemu, kłamanemu przepychowi z pogardliwą wyższością. Oglądała to swoje przy-