Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zachwiała się na nogach, duszona po prostu przez spazm złości histerycznej.
— Na prawo jest kanapka... będzie pani wygodniej zemdleć! — zawołał ktoś z krzeseł.
Towarzystwo uśmiechało się nieruchomemi twarzami i szydziło półsłówkami.
— Pepa!... żono!... uspokój-że się... Na Boga, że też nigdy bez szopek się nie obejdzie.
— To ja je robię?...
— Nie mówię przecież do ciebie!... ale mogłabyś się uspokoić... nic ci się nie stało!
— To takim jesteś mężem, takim ojcem!... takim dyrektorem?!... — krzyczała, jak szalona. — Pozwalasz mi ubliżać takiej... ulicznicy i nic nie mówisz?... znieważa twoje dzieci, i nic nie mówisz? zrywają spektakle, i nic nie mówisz?!...
— Nie płacisz nikomu i także nic nie mówisz!... — suflował ktoś z kulis.
— Trzymaj się, Cabiński!
— Wytrwaj choć godzinę, a pójdziesz prosto do nieba, męczenniku!
— Panie — pytał obywatel, kręcąc za guzik od surduta jednego z aktorów — panie!... czy to grają co nowego, czy to to „Nitouche“, co?...
— Najpierw, to jest guzik, któryś mi pan ukręcił!... zawołał aktor, odbierając z rąk zmieszanego obywatela guzik — a tamto, panie dobrodzieju, to pierwszy akt hecy rozczulającej, pod tytułem: „Za kulisami“; daje się to codziennie i z olbrzymiem powodzeniem!...
Scena opustoszała.