Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Poprawił ci się wzrok, bo dyrektorowa zawsze ślicznie wygląda! — rzucił Władek.
— Jakżeż zdrowie?... bo wczorajsze przedstawienie musiało dyrektorową dosyć kosztować?...
— Nie powinna dyrektorowa brać takich ról męczących.
— Grała dyrektorowa pysznie!... stałyśmy wszystkie w kulisach...
— Prasa płakała... Widziałem, jak Żarski wycierał oczy chustką.
— Kichał przedtem... ma ogromny katar — zawołał jakiś głos z boku.
— Publiczność była wprost olśniona i porwana trzecim aktem... wstawali w krzesłach.
— Chcieli uciekać od tej przyjemności.
— Ileż bukietów dyrektorowa dostała?
— Spytajcie się dyrektora, on rachunek płacił.
— Ach!... mecenas jesteś dziś niegodziwym! — zawołała słodko dyrektorowa, siniejąc ze złości, gdyż aktorzy krzywili się już z powstrzymywanego śmiechu.
— To z dobrego serca... Wszyscy mówią same piękne rzeczy, niechże ja powiem... rozsądne.
— Impertynent z mecenasa!... jak można?... a zresztą cóż mnie obchodzi teatr!... Grałam dobrze, to Janka zasługa; grałam źle, to wina dyrektora, że mnie zmusza do występów, do przyjmowania coraz nowych ról!.. Jabym tak chciała zamknąć się z mojemi dziećmi, nie wychodzić poza sprawy domowe... Mój Boże!... sztuka to wielka rzecz, a myśmy wszyscy przy niej tacy mali, tacy