Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie rozumiem twojej mowy! — jęknął zrozpaczony, przyciskając zgorączkowaną twarz do jej piersi.
Znowu wytrysnęła przesłodka, upajająca melodja, zdała się być zapachem jaśminów w nagrzaną noc wiosenną; to księżycowego światła dźwiękiem albo dalekiem, echowem wołaniem duszy trzepocącej się w ciężkich okowach ciała. I rozkołysała mu serce niby dzwon zapomniany, aż zajęczało tęsknotą przebudzonych nagle marzeń.
— Matulu! — wyrwał mu się z głębi okrwawiony krzyk broczący głuchym żalem, a gorzkie i palące łzy wyżerały oczy. Zaskowyczały w nim ocknięte nagle krzywdy i ból niezbłaganemi ciosami jął wykuwać mu duszę na obraz człowieczy. Ani wiedział skąd to przyszło i za co go tak męczy. A po tem wszystkiem została mu w sercu bezgraniczna tkliwość i pragnienie przywarcia do słabych, niesienia pomocy i rozsypywania nadmiarów uczucia.
Muzyka ucichła i lalka leżała z zamkniętemi oczami, a z bladym przyśmiechem na ustach.
— Śpi sobie panienka! — rozczulił się i poniósł ją na rękach ostrożnie, niby dzieciątko.
Ułożył ją na swoim barłogu, przykrył pierzyną i z kordelasem w ręku czuwał. Czasami nasłuchując jej oddechów, niepokoił się, że leżała cicha, zimna i jakby martwa, wzbudzała w nim coraz większą trwogę i jakąś zabobonną cześć. Miał ją za żywą istotę, nie pojmując jeno, dlaczego jest taka inna, różna od tych, jakie widywał we dworze, aż nagle zrozumiał.
— Zaklęta! Musi być, co tak! — rozważał, wspominając te opowieści, jakich się był nasłuchał w dwor-