Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piersi i wyrzucone do rowu. I nie znajdzie nawet psa, któryby go polizał z litości. Pójdą na żer wronom i krukom. Na głód i bezmierną, nieskończoną pracę — marzył mściwie. — Niech sobie teraz panuje! Nie zejdziemy się już nigdy! — Dumał i nagle omroczyła go jakaś troska, coś jakby poczucie odpowiedzialności zaczynało się roić w przebudzonem sumieniu. Nawet — jakby lęk — chwiał się nikłym jeszcze cieniem nad jego duszą rozpromienioną szczęściem. Powlókł oczami po tych niezmiernych masach, porzucających na jego wolę odwieczne barłogi, ciężkie wprawdzie, ale zapewnione bytowanie! Czy ten tłum nieprzeliczonych wyzwoleńców da sobie radę na wolności? Huragan rwie dęby z korzeniami i rozmiata po świecie, ale czy potrafi je zasadzić, żeby dalej rosły i zieleniały? — Snuło mu się po mózgu. W takim momencie przysunął się bliżej Kulas i korząc się, cicho zaskomlał:
— Panie, mnie, którym się rzucał na ludzi, trzęsą się kulasy!
Rex spojrzał zdumiony w jego ślepie rozmigotane obłędnym strachem.
— Za wiele tego żywego mięsa! Niechaj ich poniesie byle trwoga, a roztratują nas niby glisty — łkał przerażony. — Już mi od ich wrzasków pękają żebra. A od tych smrodów zupełnie straciłem węch. Śmierdziele, zagnoją cały świat. Takiemu bydłu nawet wstyd panować. Niezwyciężony, weź władzę nad moim rodem, przysięgniemy ci wierność i posłuszeństwo. Moje córki nahodują ci szczeniaków. Porzuć to bydło i pójdziemy szukać nowej ojczyzny. Cóż cię z niemi