Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mordowaliście dla zabawy! Pastwiliście się nad pisklętami! Żyliście gwałtem, krzywdą i zbrodnią. Gwałciciele praw! Gady dzikie! Obmierzłe krwiopijce! Biada wam, biada! biada!
— Śmierć! Śmierć! Śmierć! — zakrakało ponuro przelatujące stado kruków.
— Wypędzamy was z puszczy! Wracajcie do swoich obróż i kijów. Niegodniście wolności! Stwory ciemności, zimna i nor. Niewolnicy ludzkich bestyj! Jak oni — źli, kłamliwi i podstępni. Za pomordowanych, za spustoszone gniazda, za poduszone pisklęta, za pogwałcone prawa — wypędzamy was na zawsze! Na zawsze!
— Śmierć! Śmierć! Śmierć! — zakrakały kruki, opuszczając się coraz niżej.
Obręcz pękła, ukazując szeroką ulicę wskroś pierzastych tłumów.
Psy rzuciły się do ucieczki. Sadziły olbrzymiemi skokami, oszalałe przed śmiercią, jaka zdawała się im grozić od tych niezliczonych dziobów — lecz ani jeden nie uderzył, ni jedne szpony nie zaszarpały i ni jedne skrzydła nie tknęły ich grzbietów sprężonych w ucieczce.
Już zmierzch zapadał, gdy, dosięgnąwszy pól, zaszyli się w zboża i przylegli zaledwie żywi ze zmęczenia i trwóg przeżytych. Rex, ciężko dysząc, długo wodził przekrwionemi oczyma po rozfalowanych zbożach i niebie, zroszonem gwiazdami, zanim znowu poczuł szczęście własnego istnienia. Dreszcz nim jeszcze wstrząsał na wspomnienie rozchwianych nad sobą dziobów i skrzydeł.