Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaszumiał wicher łopocących skrzydeł, tysiące dziobów ostrych, jak dzidy, zawisło prawie nad niemi, syk jakby tysięcy wężów przeszył powietrze, że psy zawyły w śmiertelnej trwodze, nie wiedząc już dokąd uciekać — bowiem naraz, wszystkie te falangi ruszyły na nich ze straszliwym spokojem.
Ogromne, szare żórawie, drygające na nogach niby ze szmelcowanej stali, szły pierwsze, chwiejąc głowami podobnemi do kolczatych maczug.
Jakby w żałobne czarno-białe kapy przyodziane bociany zachodziły z boku całym tłumem, grożącym strasznemi dzirytami dziobów.
Siwe czaple, potrząsając bojowo czubami, następowały przyczajonym ruchem. Dzikie gęsiory, przestępując z nogi na nogę i bijąc skrzydłami gotowemi do walki, parły się z dziką zawziętością. Ich tępe dzioby, osadzone na wygiętych szyjach, biły jak młoty. Następowały ze wszystkich stron, zwierając się w obręcz, najeżoną dziobami. Czajki, kołując nisko, darły powietrze nieustającem, jękliwem zawodzeniem. Zaś reszta skrzydlatej hordy podniosła ogłuszający wrzask i trzepot.
Na jakiś przeciągły świst zapadło milczenie i wtedy największy z żórawiów, ten, który swoje rody już wiele razy przeprowadzał przez morza i góry, wysunął się naprzód i, zatrzepotawszy skrzydłami, zaniósł się uroczystym klangorem.
„Czworonogi plugawe! Podstępni pełzacze! Słuchajcie! Sąd nad wami odprawiamy! Sąd sprawiedliwy! Włóczęgi bezdomne! Puszcza was przyjęła i złamaliście jej święte prawa! Mordowaliście bez potrzeby.