Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 190 —

— Zimno pani? — zapytał, spostrzegłszy to.
— Chodźmy z ogrodu, zimno jest istotnie.
Pozałatwiali sprawunki, zjedli obiad w hotelu i przed wieczorem samym wyjechali.
W wagonie już zaczęła mu opowiadać o Zaleskiej i o Janowej. — Mówiła z goryczą i politowaniem smutnem.
— O Zaleskim dawno wiedziałem, że to błazen i cyrkowiec, ale że ona taka naiwna i wierzy w jego głos i karjerę na scenie — nie myślałem. Szkoda jej, bo że on ją rzuci i pozostawi na bruku, tego jestem pewny, bo do głupoty przymieszały się teraz aspiracje, zaraził się niemi od żonusi. Ach, te wyższe aspiracje! — rzucił szorstko i pogardliwie. Przecież jeśli to nie jest śmieszne, to jest głupie. Tacy Zalescy mają aspiracje, ona będzie zdobywać świat muzyką, on głosem. Ha, ha! — zaśmiał się.
Janka patrzyła się na niego trochę smutnie, ale mówić zaczęła:
— Tak, ona jest naiwna, słaba i śmieszna, ale ma właśnie te głupie szersze aspiracje. Jej nie wystarcza to życie codzienne, umiera w tem jarzmie bez pożytku dla nikogo. Pan jest szczęśliwym przez to, że się pan do swoich warunków życiowych tak przystosował, iż nie ma potrzeby pragnienia czegoś więcej. Ale ona! ale inni! nie śmiejmy się! nie potępiajmy ludzi za ich pragnienia, często nierozsądne, za ich marzenia, prawie nigdy nieurzeczywistnione, bo cierpią przez nie