Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 141 —

Czego szukał? niewiadomo.
Przedwczoraj w nocy, służącą obudziły krzyki głuche i trzask rozbijanych sprzętów. Obudziła Rocha i z nim dopiero pobiegła do jego pokoju. Stał na środku i śmiał się, a potem szukał, rozrywał sprzęty, właził pod meble, tupał nogami i krzyczał ze złością na tego drugiego.
— Gdzie ona? Mieciu, psiakrew, bo zabiję!
Nie słyszeli więcej, bo spostrzegł ich i rzucił w Rocha krzesłem, uciekli. Rano, służąca znowu zajrzała do jego pokoju. Szyby były wytłuczone, świeca się dopalała na środku pokoju, a on pookręcany w poobrywane firanki i w zdarte pokrycia mebli, obłąkany, pokrwawiony, straszny, siedział w kącie.
— Okropne!.. okropne!.. — szeptała Janka i serce jej przepełniał taki straszny, dziki ból, że z piersi wydobywały się krótkie, chrapliwe jęki, podobne do skowytu; pochylała głowę niżej, pod ciężarem tego udręczenia winy własnej, jaką sobie coraz wyraźniej uświadamiała.
— To moja wina! To przeze mnie — myślała ciężko w tem poczuciu ostrem, jak nóż, które raz po raz przeszywało jej mózg i serce.
— Dosyć ma już pani — szepnął doktór, odczuwając, co się w niej dzieje.
— Niech doktór kończy, niech doktór mówi, chcę wszystko wiedzieć — mówiła prędko, chwytając powietrze posiniałemi ustami i podniosła na niego oczy tak pełne znękania, żalu i roz-