Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 136 —

— Tam, w tych sinych przestrzeniach, w tym oceanie nicości, utoniemy wszyscy, wszyscy, ani jeden atom naszego ja nie ocaleje. Tak chce Bóg. Takie jest prawo. Silna dusza świadomością, to pancerz przeciw bólom. Nie płacz pani. Ze śmierci nie potrzeba się śmiać, ale i płakać nad nią nie trzeba, bo nie zmieni porządku, zresztą, ojciec nie umarł jeszcze.
Nie odpowiedziała, tylko poleciała duszą w te przestrzenie, na które ręką wskazał i ogarnął ją jakiś powiew zimny i przerażenie. Głos jego wydał się jej, jakby pochodził z tamtej strony życia, jakby z tych obszarów konieczność mówiła i nieubłaganie; słuchała z bojaźnią.
— Nie płacz pani — powiedział miękko, odczuwając febryczny dreszcz, jaki nią wstrząsnął. Pochyliła niżej głowę i łzy bólu, palące łzy, upadły mu na rękę, poprawiającą płaszcz na niej. Cofnął ją jakby sparzony.
— Prędzej! — zawołał i zamilkł.
Po jakiej godzinie jazdy, śnieg zaczął rzednąć i ustawać; a z poza szarości prześwitywały gwiazdy i wiatr ostry zrywał się z pól, huczał w lasach i kłębił śniegi.
— Odwagi! Kiedy tylko pani zechce, to dom nasz i my jesteśmy do rozporządzenia — powiedział, kiedy wysiadła przed stacją. Uścisnęła mu ręce, silnie ucałował je i odjechał.
Nowa służąca przyjęła ją obojętnie, tylko