Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 115 —

Krzyczały dzieci w niebogłosy i, rozbawione, śmiały się i wdrapywały na Wolińskiego, który w połowie leżał na wielkiej sofie i sam krzyczał i śmiał się najgłośniej.
— Cicho! ależ własnego głosu nie słyszę — wołała Helena, zatykając uszy i tupotała nogą, ale twarz i usta śmiały się jej do tych jasnowłosych, różowych krzykaczów, tarzających się po sofie. — Mój drogi, widzę, że ty najlepiej się bawisz, bo najgłośniej krzyczysz.
— No, cóż ja im zrobię? Cicho, dzieci, mamusia przeczyta, dzieci będą grzeczne, a później tatko zrobi konia — tłumaczył dzieciom, zdejmując je z siebie.
— Więc czytam: „P. Głogowski, młody, utalentowany dramaturg i nowelista, złożył dyrekcji teatrów najnowszy swój dramat p. t. „Niezłomni“. O ileśmy mogli poznać, z pośpiesznie, bo na krótko nam udzielonego rękopisu, rzecz to wspaniała, w duchu Ibseno-Maeterlinkowskim, o scenach niezmiernie wstrząsających“.
— A rozpaczał przede mną, że dramat ten absolutnie nic niewart — zagadnęła Janka.
— Dziwadło, przyjeżdżał od Stabrowskich kilka razy do nas.
— Dziwadło! być może, ale bardzo utalentowane i najlepsze pod słońcem.
— Oceniliśmy go tak samo wszyscy. Był rozrywany w sąsiedztwie, nawet przez niego, wiem to z pewnością, bo od panny, jedno bliskie