Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —

— Niechże ojciec nie nudzi pani takiemi szczegółami. Panno Janino, czy tak, jak jest urządzony i ustawiony, zostać może?.. podoba się pani?.. — mówił prędko, przysuwając się do niej, aby odgrodzić od ojca.
— Podoba mi się bardzo, chociaż zaproponowałabym maleńkie zmiany.
— Niech pani będzie tak dobra wskazać tylko, co zmienić, co przestawić, co wyrzucić, a wszystko natychmiast się zrobi.
Stary szturchnął go kijem ztyłu, przestraszony, że obiecuje wyrzucać takie cenne rzeczy.
— Wie pan, teraz niech tak zostanie wszystko, to już chyba później pomyślimy, razem.
— Tak, tak, ma wielmożna pani rację, jak Boga tego kocham. Las kupuj latem, a ścinaj w zimie, będziesz spał w pierzynie. Ha, ha!.. a co?.. Co się odwlecze, to nie uciecze. Kto robi później, sakwy nie wypróżni! Rozum w głowie ma wielmożna pani fajn.
Przeszli do dalszych pokojów, cały parter był już zupełnie skończony. Janka oglądała długo, bo to mieszkanie imponowało jej swoim wielkopańskim wyglądem: nie dostrzegła ani starości i zniszczenia mebli, ani grubej, ordynarnej roboty odnawiaczy, bo ją olśniewały wspaniałe dywany, portjery aksamitne i jedwabne, pokrycia mebli, meble złocone, stoliki inkrustowane metalami i kością, biurka i szafeczki z mahoniu, z ozdobami z bronzu i z nogami świeżo dopasowanemi,