Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 59 —

co?.. takich sam sędzia Łomiszewski nie ma. A jakie to cacane, kiejby z cukru! a co!.. — wołał, wskazując kijem garniturek mebli w stylu rococo, ozdobiony złoceniami i malowidłami ręcznemi na jedwabnem pokryciu. — Trochę to puszczało, rozłaziło się, ale tapicer wyreparował, wymalował, matka wycerowała, i teraz fertig!.. a!.. fajnowe, jak Boga tego kocham.
Janka z wielką ciekawością, a nawet zdziwieniem, przypatrywała się ślicznym wazonom z saskiej porcelany, stojącym na ogromnym, marmurowym kominku.
— Porcenela! rozbiła się, jucha, ale stara lakiem skorupy zlepiła i ślicznie, jak Boga tego kocham... albo te malunki! i w kościele niema lepszych, a co ramy, to nasze sto razy więcej warte, żyd chciał je kupić na funty, ale szelma!..
— Mój ojcze, na chwileczkę!.. — zawołał Andrzej, wchodząc do saloniku i, usłyszawszy rozmowę, odciągnął starego trochę wbok, coś mu szepnął takiego, że stary odsunął się gniewnie, stuknął kijem, nasrożył wąsy i szepnął:
— Mówię ci, głupiś! ja wiem, co mówić! — i wrócił do Janki.
— Panie Andrzeju, ależ to same prześliczne antyki te meble.
— Szczęśliwy jestem, że się pani podobają! — odezwał się uradowany.
— Jeszczeby też!.. za samo odnowienie wezmą te skurczybyki...