Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —

— Panno Zofjo! panno Zofjo! — wyrwało mu się z piersi.
— Niech mi pan powie, co pana tak martwi, proszę o to. Czy to służba?
— Nie, nie.
— Może mama chora, albo wuj który?
— Nie, nie... doprawdy...
— Aha! pewnie mama napisała jaki niebardzo słodki list. Opowiadał mi ktoś ze stacji, że pan wszystko mamie opisuje i tylko to robi, co mama zaleci lub poradzi.
— Tak, prawda; robię to, bo mama mnie przecież kocha i życzy mi najlepiej w świecie, więc byłoby niewdzięcznością z mojej strony, gdybym jej nie pisał o wszystkiem, co robię. A zresztą, mama zajmuje się mojemi interesami.
— Więc ostatni list od mamy był taki nieprzyjemny? — pytała trochę zirytowana.
— Tak, istotnie, był niezmiernie przykry, bardzo przykry — skarżył się płaczliwie.
— Cicho! — krzyknęła Tola, zaczęła nasłuchiwać i wyciągnęła próżną filiżankę do Zosi.
Zosia wstała, a chora, drzemiąca w fotelu, podniosła oczy na nich, uśmiechnęła się łagodnie, poruszyła ustami, i znowu powieki jej spadły i spała dalej.
Zosia, podawszy Toli herbatę, siadła przy nim.
— Musi mi pan pokazać ten list. Proszę o to, bardzo proszę, bardzo...