Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 261 —

łzami, ciągle gubiła oczka, ale siedziała, odmawiając długie litanje na intencję Janki; zdawało się jej sercu, że to Anusia. Siedziała tak długo w noc, ale widząc, że Janka się nie budzi i śpi równo i mocno, poszła do kuchni. Postawiła zdjęty ze ściany obraz Matki Boskiej Częstochowskiej na skrzynce i krzyżem leżała przed nim, modląc się gorąco za Jankę i za swoją Anusię, aż wkońcu już za jedną tylko, bo tak się jej zlały w sercu w jedno, że rozróżnić nie umiała.




XVI.


Janka rano uczuła się spokojną, wczorajszy płacz wyrwał z niej gorycz tych smutnych dni i zdenerwowania i przepełnił jej serce rezygnacją smutku.
Zaleska heljotropowym liścikiem prosiła o pożyczenie nakryć, bo już dzisiaj z pewnością mieli przyjechać do nich ci wyczekiwani bogaci kuzyni.
Przybiegła zresztą sama w pięć minut po liście.
— Od kilku dni wybieram się do pani. Mam znakomity projekt! Tylko, panno Janino, na miłość boską, ani słowa nikomu, dobrze? — rzuciła się na szyję i ucałowała.
— Sześć par noży i widelców, no, całe naczynie, razem z bielizną stołową. Mężuś po pensję jedzie do Warszawy, to kupi. Nie powie pani nikomu o tym projekcie?
— Jeszcze nic nie wiem — odpowiedziała dosyć szorstko, bo już ją nudziła Zaleska.