Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 178 —

od wszystkich panien na świecie! — szeptał, głaszcząc psa.
Staś oburzył się, ale dobrawszy rękawiczki, pozamykał szafy, kufry, walizy, pozasuwał szuflady, pochował i poukładał wszystko na swojem miejscu, i dopiero wyszli.
— Grzegorzu! — mówił do dróżnika przejazdowego, stojącego przed domem. — Powiedzcie żonie, aby naszykowała ciepłej wody, jak powrócę.
— Co panu po ciepłej wodzie?
— Wycieram się zawsze przed spaniem wodą i kamforą, albo lekki masaż sobie robię, to mi bardzo służy.
— A może pan polecisz wygrzać sobie łóżko i pantofle.
— No teraz ja powiem: chodźmy! — zawołał energicznie Stasio, który zwykle długo się wahał, namyślał, szykował, ale gdy już coś postanowił, to szedł naprzód niepowstrzymanie.
Staś milczał, podkręcał wąsów i układał w myśli jutrzejszy list do mamy.
— Podoba się panu panna Janina? — zapytał Świerkoski.
— Podoba mi się bardzo, ale... widzi pan, nie rozumiem, jak mogła panna z naszej sfery wstąpić do teatru. Grzesikiewicz miał się z nią żenić, stary ma pieniądze, nic nie rozumiem.
— Ma bzika, przecież córka swojego ojca.
— Wuj Felcio to samo mówił, chociaż i ci Grzesikiewiczowie to zupełne prostactwo.