Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 177 —

surdut dystyngowaniej wygląda, ale jakiego koloru rękawiczki?
Wyciągnął całe pudełko z rękawiczkami, przewracał, oglądał i nie mógł się zdecydować.
— Amis! chodźmy sami, bo ja muszę wcześnie wrócić, żeby się wyspać.
— Zaraz będę. Jedziesz pan gdzie rano? — Wciągał jasno-perłowe rękawiczki.
— Tak, jadę do Krosnowy, namawiać chłopów do wożenia kamieni.
— Dobrze idzie interesik, co? — zmienił perłowe na żółte.
— I... niech psy biorą takie interesy a nie ludzie.
— Orłowski mówił, że to świetny interes.
— Idjota! co on tam wie? Widzi zarobki, a nie widzi strat.
— Powiadał, że gdyby nie odradzała mu córka, to wziąłby tę dostawę sam.
— Ugryzłby! a jakże! — syknął ze złością — zresztą co może wiedzieć taka gęś!..
— Panna Janina gęś! Panie Świerkoski, to jest wcale niestosowne określenie panny Janiny — mówił Staś poważnie i zmienił rękawiczki żółte na czerwone. — Bardzo nawet niewłaściwe, bo takiej rozumnej i pięknej kobiety nie można nazywać gęsią...
Świerkoski przekrzywił twarz i drwiąco patrzył na Stasia.
— Rozumne, dobre, piękne, anioły, ideały i tak dalej! Amis! ty, piesku, jesteś lepszym i rozumniejszym