Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 139 —

tylko obowiązek. Tak i oni to zrozumieli, uznali nareszcie to, o co się upominałem dawno. Zrozumieli i czynią mnie odpowiedzialnym za czynności ekspedytora, polecając czuwać nad nim. Słuszne, nic słuszniejszego.
— Jak to pogodzi ojciec, spełniając obydwie czynności — mówiła nieśmiało, bojąc się go rozdrażnić, a pragnęła w jaki bądź sposób wywieść go z tego błędnego koła.
— To się tylko tak mówi, że ja jeden spełniam obie służby, tak się mówi, ale jest inaczej. Czułem to dawno, a teraz po raz pierwszy i stanowczy uznała to Dyrekcja, pisząc: „zrobić zawiadowcę stacji, p. Orłowskiego, odpowiedzialnym na przyszłość za gorliwe i akuratne wypełnianie obowiązków służbowych przez p. o. ekspedytora tejże stacji, Orłowskiego“. To przecież wyraźnie powiedziane. Tak, dziecko, w istocie, w Bukowcu jest nas dwóch: Orłowski zawiadowca i Orłowski ekspedytor. Ja tak dawno myślałem: tak, są dwa etaty, dwa odrębne zajęcia, spełniane przez dwóch różnych ludzi. Z pewnością tak jest, pisze to sama Dyrekcja, która nie myli się chyba. — Zaśmiał się głośno, wzruszył ramionami, chwycił zębami brodę i chodził po pokoju, przyglądając się co chwila papierowi. Przystawał na chwilę, jakby pod wpływem niejasnych wątpliwości, jakie w nim tkwiły jeszcze, ale odczytywał odezwę, patrzył przed siebie, daleko, uderzał palcami w papier z uśmiechem zadowolenia i pewności.
— Jakże się ojcu wydał dzisiaj Grzesikiewicz? — zapytała, aby go oderwać od tych myśli.