Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 —

— Niech Janowa każe mu przyjść do mnie.
— Hale!... wczoraj podłoga myta, a tam bez las takie błocko, takie... możeby...
— Zawołać go zaraz, podłogę Janowa wytrze.
Bartek przyszedł i stał przy drzwiach, obracając nieśmiało czapkę, a Janowa ze stołowego pokoju spoglądała na jego buty z jakąś komiczną nienawiścią, bo istotnie zostawiały grube ślady na woskowanej posadzce.
Janka pisała, ale co chwila darła arkusiki i zaczynała na nowo. Chciała podziękować Grzesikiewiczowi za pamięć i odpisać kilka słów uprzejmych, a nic nieznaczących. Wreszcie po długich usiłowaniach skleiła odpowiedź.
— Dawno jesteście u pana Grzesikiewicza? — zapytała, pieczętując list.
— He! he!.. a zawdy byłem, nikaj indziej nie służyłem.
— Starsza pani zdrowa?
— He! he!.. zdrowa, musi być zdrowa, bo jeszcze rano Jewkę sprała po gębie — śmiał się głupowato Bartek, obracając coraz szybciej czapkę, i okrągła, pucołowata twarz, wygolona starannie, z szerokiemi ustami, małym noskiem, okrągłemi oczyma i z grzywką żółtawych włosów, równo obciętych nad czołem, krzywiła mu się zadowoleniem.
— Oddajcie list i kłaniajcie się państwu. Jak się nazywacie?
— He! he!.. a Bartek! To panienka nie wiedzą? a przecież wszyscy wiedzą! — Bartek list obwinął w chu-