Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 89 —

ostatnie drzwi do pokoju ojca; nie słyszał jej wejścia, siedział pochylony nad biurkiem i pisał.
— Może mi ojciec poradzi, co mam odpisać Grzesikiewiczowi? — zapytała cicho.
Orłowski zerwał się gwałtownie, popatrzył na nią targnął brodę i szepnął:
— Co chcesz, co tylko chcesz; ja cię do niczego nie zmuszam, na nic nie nalegam. Zechcesz iść za niego, idź, nie chcesz, dobrze. — Zamilkł, bo go wzruszenie dławiło, odwrócił się i zaczął bibułą wyciągać atrament z pisma.
Jance zrobiło się przykro, wzięła jego ruch za niechęć, jego szorstki głos za głos gniewu i nienawiści, więc się nie odzywała, tylko szła zpowrotem.
— Janiu! — zawołał, ale tak miękko, tak pieściwie, z takim smutkiem i miłością, i żalem, i strachem w głosie, że odwróciła się szybko i, porwana tym głębokim akcentem, który zatargał ją do głębi, rzuciła mu się w ramiona.
— Ojcze mój! Ojcze! Ojcze!

— Moje dziecko! moje dziecko! — szeptali, obejmując się ramionami. Zmieszali z sobą łzy i pocałunki i nie mówili nic więcej ponad te słowa, tylko serca biły im zgodnie.




V.


— Panienko, oto Bartek z Krosnowy przyszedł i powiada, że go dziedzic przysłali po list.