Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 74 —

nia. Poszła do kuchni i wkrótce służąca przyniosła herbatę.
— Anusia, a nie zapomnij tam o dzieciach.
— To się wie, nie trzeba mi przypominać — odpowiedziała opryskliwie służąca.
— Niech się Anusia nie gniewa, ale czasem można zapomnieć — prosiła pokornie i, gdy służąca wyszła, zaczęła się usprawiedliwiać: — Takie teraz są złe służące i tak o nie trudno, że boję się, aby mnie moja Anusia nie opuściła, bo mężuś się gniewa, jeśli zmieniam sługi często, a do tej dzieci zupełnie się przyzwyczaiły.
Jance żal się zrobiło tej biednej niewolnicy sług, męża i dzieci, i chciała jej to powiedzieć, ale Zaleska znowu mówiła:
— Pani zna pana Grzesikiewicza?
— Dosyć dawno — odpowiedziała Janka, chmurniejąc.
Zaleska spostrzegła się, że znowu sprawiła jej przykrość, i umilkła, przysiadła do biurka, napisała na heljotropowym bilecie kilka wierszy, które zaraz poszła wysłać przez Anusię. Później znowu zaczynała mówić, ale wpadała co chwila w zamyślenie, patrzyła w okno, zaglądała cichutko, czy mężuś śpi jeszcze, wzdychała, jadła cukierki i przesiadała się z krzesła na krzesło, nie mogąc nigdzie usiedzieć.
— Wie pani! w Warszawie jesień nie jest tak straszną. Ciekawam, czy też noszą jeszcze figara?
— Nie wiem.