Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —

— Nie znam ich, muszą być w Bukowcu niedawno?
— Trzy miesiące, razem sprowadziliśmy się tutaj.
— Ależ ona musi całe dnie grywać, bo ciągle słyszę muzykę.
— Po sześć godzin dziennie. Ogromnie pracuje, a przytem niesłychanie miła — dodał gorąco i zmieszał się, bo Janka uśmiechnęła się lekko. — Więc pani będzie łaskawa pożyczyć mi książek do czytania?
— Może pan przyjść jutro, to wybierzemy, jeśli się co znajdzie. — Podziękowała za towarzystwo i poszła do mieszkania. Jeszcze się nie zdążyła rozebrać, gdy Janowa przyniosła list.
— To od tej pani, co gra cięgiem — objaśniła.
Janka ciekawie oglądała heljotropowy list ze złotą lirą na kopercie, woniejącej także heljotropem; nie miała go jeszcze czasu przeczytać, gdy w kuchni rozległ się jakiś obcy głos. Janka podeszła do drzwi, w których ukazała się Zaleska w szlafroku adamaszkowym bordo w złote palmy, obrzuconym u szyi i przy dłoniach kremowemi koronkami.
— Pani pozwoli, ale przychodzę się usprawiedliwić...
Janka poprosiła ją do pokoju.
— Pani daruje... Jestem Zaleska! Musiała już pani słyszeć o nas, jesteśmy niedawno w Bukowcu. Trochę dziwnym jest mój list, ale niech mnie usprawiedliwi tak, jak mnie ośmielało bliskie sąsiedztwo. — Usiadła przy stole, wyjęła srebrną papierośnicę i podała Jance z uśmiechem zapraszającym.