Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 64 —

— Dziękuję pani, nie palę.
— Jeśli zabieram czas, to proszę, powiedz pani otwarcie, pomiędzy koleżankami nie powinno być żadnego skrępowania. — Zaczęła gwałtownie koło siebie szukać zapałek. — Prosiłam pani listownie, bo osobiście nie miałam odwagi, ale mam przynajmniej nadzieję, że pani mi daruje i śmiałość, i natręctwo! — zapaliła wreszcie papierosa i pociągnęła kilka razy z lubością. — Mam wieczorem trochę gości, kuzyni bliscy, państwo Tacikowscy z Tacikowa, wie pani? Ona i moja mama... wilgotny tytoń i palić się nie chce — rzuciła papieros na podłogę i rozgniotła go nogą. — Byłam w Warszawie, ale kupić zapomniałam, więc jeśli pani będzie łaskawa, to będę jej wdzięczną, a wdzięczną być umiem... Pamiętam raz, jeszcze byłam w konserwatorjum, na ostatnim kursie, Cesia Pigłowska, wie pani? była później jedną z najlepszych uczenic Rubinsteina, talent pierwszorzędny, ale zmarnowany przez zamążpójście, chociaż ten jej mąż idealny, słowo daję — idealny. W zabawny sposób poznali się ze sobą, wypadkiem, a że traf wszystkiem rządzi... Ale powracam do prośby, otóż chciałam prosić o pożyczenie nakrycia na sześć osób, bo tak mi dzieci wytłukły w ostatnich dniach, że zmuszoną jestem pożyczać. A i pani ma fortepian? i pani grywa? — zawołała, spostrzegłszy przez uchylone drzwi do saloniku fortepian; pobiegła do niego i z wielką biegłością zaczęła wybębniać jakąś improwizację. Janka poszła za nią, zdziwiona tą paplaniną nieskończoną bez związku i sensu.