Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —

pyszna poręba. — Kopnął psa z gniewu, bo straszny żal nim zatargał, że stracił ten na pewno przewidywany zarobek.
Odebrał z magazynu swój bagaż i naładował na plecy robotnikowi, za którym szedł krok w krok. Staś z okna kancelarji widział, że co chwila Świerkoski obmacuje rogoże i głaszcze. Widział go długo, jak szedł tym swoim krętym, wilczym chodem, rzucając dookoła nieufne spojrzenia.
— Chodź pan, podyktuję panu raport — zawołał Orłowski.
Staś przyszedł do pokoju zawiadowcy i czekał, bo Orłowski chodził wzdłuż pokoju, spoglądał w dwa okna peronu, to przez okienko kasowe, wychodzące na korytarz, wychylał głowę i nasłuchiwał.
— Siądź pan przy moim stoliku.
— Przecież...
— Nie przecież, bo tamtem, to stół ekspedytora.
Orłowski był zawiadowcą stacji i załatwiał czynności ekspedytora.
— Wszystko jedno chyba, skoro pan pełni obie służby.
— Przysięgam Bogu, że mnie pan irytujesz. Nie wszystko jedno, bo wiedz pan, że napiszemy raport na ekspedytora stacji Bukowiec — mówił zupełnie poważnie. Babiński ze zdumieniem spoglądał na niego.
— Panie, sam na siebie raport, co w dyrekcji powiedzą?
— To są głupcy. Porządek, przedewszystkiem porządek i systematyczność, słyszysz pan? Gdybyś