Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —

— Tylko tyle, to niewiele — i Świerkoski zaczął się śmiać, ściągał na lewą stronę usta, skubał brodę, latał oczyma po twarzach i dalej ciągnął: — tak, to niewiele, bo mogłem się urządzić lepiej, a nie zrobiłem tego, to handel, mój kochany.
— Łajdactwo, powiedz! handel ładny, przez trzy miesiące straciłem trzysta rubli, które przeszły do twojej kieszeni, któreś mi wyciągnął.
— Kupmy porębę, to będziesz się mógł odbić, jeśli potrafisz...
— Gdzież ta poręba? przystępuję do spółki! — zawołał po chwili namysłu Karaś.
— W Karczmiskach u Grzesikiewicza — szepnął śpiesznie Świerkoski, oczy mu zamigotały radością, pogładził psa.
— Hi! hi! tydzień temu Szczygielski kupił i już tnie... hi!.. hi!.. — śmiał się Karaś, porwał się z krzesła, zaczął biegać po sali, trzęsąc się cały, zadowolenie malowało się w jego oczkach. — Bufet! sześć mocnych! — rzucił we drzwi. — Powiem ci, Świerk, że chcesz robić interesa, a głupi jesteś, bo się prędko zmiarkują, robisz łajdactwa, ale małe, marne, głupie, które pachną kratką... — Wypił wszystkie sześć kieliszków jeden po drugim, zatarł ręce, poklepał drwiąco Świerkoskiego po plecach i wyszedł razem ze Stasiem.
— Zobaczymy... zobaczymy... — szepnął Świerkoski. — Łajdactwa, co za łajdactwa? chcę zarobić, chcę mieć pieniądze, więc niech się głupi strzegą. Amiś! chodź synku! Podły ten Szczygielski, taka