Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łując go z pokorą, westchnąłem do Panny świętej, prosząc o Jej pomoc miłościwą w tak ciężkiej chwili, od której i życie mego ojca i moje własne zależało. Kiedy się tak całą duszą oddaję świętej opiece, zda mi się, jakoby się drzwi od izdebki uchyliły i ktoś cichutko do niej wchodził.
Oglądnąłem się i widzę kobietę, ubraną tak, jak się bułgarskie białogłowy ubierają, ale z twarzą tak osłoniętą, że tylko czoło i oczy widać było, a po tym poznać mogłem, że nie była chrześcijanka, jeno tureckiej wiary. Podeszła do mnie bliżej i całą twarz odsłoniła, a wtedy ujrzałem, że to była kobieta podeszłego wieku, starsza od mojej matki, a bardzo stroskana i smutna. Popatrzyła na mnie uważnie i palec do ust przyłożyła, nakazując mi milczenie; jam też nic nie mówił, czekając, aż sama się odezwie, a ona weźmie mi z rąk ów medalik z wizerunkiem Matki Boskiej i uklęknąwszy, pocznie go z wielkim skruszeniem całować a żałośnie wzdychać.
— Masz taki drugi? — pyta mnie szeptem.
— Nie mam.
— A tego nie dasz?
— Nie dam, bom ślubował, że się z nim póki żywota mego nie rozłączę.
Kobieta pocałowała raz jeszcze medalik, westchnęła ciężko, powstała i oddała mi go do rąk.
— Dobrze czynisz, dziecko — rzecze — niech cię Najświętsza Bogarodzica ochrania!
— A wy chrześcijanka? — pytam.
— Jam w sercu moim chrześcijanka i katoliczka, bo ja z Beliny jestem, a tam nie greckiej re-