Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdrowia i życia dochowywał przysięgi. Ale pamiętałem zawsze o tym, że owo obaj z Semenem na jednym wózku siedzimy, obaj w sercu jedno nosimy, bom przecie i ja także ślubował ojca mojego doszukać się koniecznie. Tylko co teraz zrobić? Wziąć tego przeklętego olsterka z sobą chyba nie mogę do Turek, bo kto wie, jakie mnie tam nowe przygody czekają, a zostawić? Gdzie? komu? A gdybym to gdzie i zakopać chciał, już nie mogę, skoro do samego wyjazdu z panem Harbaraszem siedzieć muszę zamknięty.
Doczekałem się nareście wieczora. Gdy się już dobrze ściemniło, słyszę klucz w zamku, otwierają się drzwi i wchodzi Woroba. Widzę, że nie taki jako zwykle; czegoś kontent. Przyniósł mi wieczerzę, a kiedym jeść począł, on nagle machnie ręką, jakby już czemuś koniec był, jakby coś już zapadło, i mówi:
— Fok!
Popatrzę na niego i śmiać mi się chce, a on także gębę wykrzywił, jakby coś bardzo kwaśnego albo gorzkiego właśnie co połknął, a to u niego śmiech znaczyło, i rzecze:
— Fok! Uciekł Fok!
I opowiada mi, ale takimi urywanymi słowy, jak to jego zwyczaj był, że trzeba je było po jednemu łapać i zbierać jak rozsypane paciorki, a potem jedno przy drugim nizać, nim się to wszystko w zrozumiałą powieść ułożyło, opowiada mi, że Fok uciekł ze Lwowa, pewnie dlatego, żem mu papiery zabrał, z których wynika, iż on to doktora Kurcjusza potajemnie ze świata zgładził, że zaraz nazajutrz po mojej