Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do niego mam. Nie moją sprawę, cudzą, ale ważną, nieomieszkaną. Idźcie, proszę, ja wam tylko jedno powiadam: Fok!
Woroba namyślał się trochę, ale poszedł, a pewno go to najbardziej skłoniło, żem Foka mianował. Za chwilę wrócił z latarnią, a za nim przyszedł pan Heliasz. Nic do mnie nie rzekł, jeno popatrzył mi w oczy, a zdało mi się, że nie z gniewem, ale jakby z żalem i smutkiem.
— Panie Heliaszu, nie o sobie wam chcę powiadać, nie czas mi teraz. Ale weźcie te papiery i nieście je zaraz do pana Spytka i do tego kupca z Wenecji, brata doktora Kurcjusza! — mówię i wyciągnąwszy z kieszeni papiery znalezione w komorze u Foka, daję mu je do rąk.
— Co to za papiery i skąd je masz? — pyta pan Heliasz.
— Fokowi je zabrałem, a co w nich jest, obaczcie.
Pan Heliasz wziął papiery i poszedł, a hamał Woroba zamknął żelazne drzwi od indermachu i także mnie opuścił. Minęła dobra godzina, kiedym zasłyszał znowu klucz w zamku i wszedł Woroba.
— Pan Heliasz każe ci do siebie — mówi i z latarką idzie naprzód.
Poszedłem za nim na drugie piętro, gdzie pan Heliasz miał swoją izbę; zastałem go samego. Znowu popatrzył na mnie tak samo jak przedtem, z żalem i smutkiem, a mnie to markotniej było, niż gdyby mnie z gniewem wielkim ofuknął.
— Powiadaj, jakoś tych papierów dostał? — pyta.