Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może by byli wzięli — rzecze Woroba — alem ją zawczasu schował. Jest w indermachu za belami z bawełną. Idź i ty tam zaraz, schowaj się poza bele, a z Fokiem się nie wdawaj!
— Woroba, Bóg wam to zapłać, żeście mnie żywego temu Niemcowi wydarli! W sam czas było, bo gdyby nie ten traf szczęśliwy, już by i po mnie było.
— To żaden traf — mruknął hamał jak niedźwiedź zaspany, bo tak zawsze wyglądało to u niego, kiedy co mówił — ja ciebie rano z daleka widział, jak ty z Fokiem za pan brat szedł. Ja miał ciągle dom Foka na oku, a kiedy ciebie nie było i pan Heliasz rozpytywał a mendyczek i pan Niewczas przychodził, ja im dobrze mówił: Fok! Oni się śmiali ze mnie, a prawda moja była: Fok!
Zawiódł mnie do sklepu między towary, gdzie moja skrzynka już była. Niby szukając czapki, chwyciłem za sukmankę, macam, żelazne olsterko jest! Wyjąłem je i ukradkiem schowałem do kieszeni, choć i tak Woroba byłby nie mógł widzieć, bo w indermachu ciemniutka noc była.
— Woroba — mówię teraz — nim się dzień zrobi, mnie tu już nie będzie. Tak Bóg dał, że choć nic złegom nie zrobił, przed złymi ludźmi uchodzić muszę. Ale pana Heliasza muszę widzieć, koniecznie muszę. Mam bardzo pilną sprawę do niego. Czy pan Heliasz w domu?
— Pan Heliasz jest na górze, u pana na wieczerzy z tym kupcem, co przyjechał.
— Idźcież do niego, na Boga was proszę, idźcie i wywołajcie go do mnie; powiedzcie: wielką sprawę