Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

konie, a pewno w tej karawanie pojedzie, co ją pan Harbarasz ma prowadzić.
Jużem i roboty dobrze dokonać nie mógł, tak mi te słowa pana Dominika w głowie wszystko przewróciły, żem się ciągle w towarze mylił i jak ślepy między pudłami i miechami rękami macał. Kiedyśmy skończyli, przywołał mnie pan Heliasz do kantoru, gdzie i sam pan Jarosz był, a kiedym wszedł, wziął mnie za rękę, podprowadził do pultynka i na ścianę ukazał. Patrzę, a tu koło tej skarbonki Urbankowej przybita już druga, taka sama, a na niej czytam napis:

HANUSZOWI
DO TUREK

Mnie się aż łzy puściły z oczu z wielkiej wdzięczności, przypadłem też najpierw do pana Spytka a potem do pana Heliasza i ręce obydwom ucałowałem, a ciężko mi przenieść na sobie było, aby im zaraz także do nóg nie upaść i nie prosić, żeby mnie z panem Dominikiem jechać pozwolili, i byłbym tak pewno był zrobił, gdybym był panu Dominikowi nie obiecał, że mu sekretu dochowam. Kiedy tak dziękuję, pan Spytek rzecze:
— Trzeba tobie sprawić odzienie przystojniejsze, bo chodzisz tyle co nie obdarty. Panie Heliaszu, poszlijcie go z Urbankiem do pana Niewczasa, niechaj mu taką barwę zrobi, jako innym naszym czeladnikom.
Jak się tylko pojawił Urbanek, poszliśmy pod Halickie Przedmieście do pana Grygiera Niewczasa, tego samego, który z nami w lesie był, kiedyśmy