Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mieli ową przygodę z Tatarami. Pan Grygier miał własną kamieniczkę, która się „Kłopotowską“ nazywała, a lepiej się też nazywać nie mogła, bo miał z nią pan Grygier ciężkich kłopotów co niemiara, jako iż ją z wielkimi długami czyli wyderkafami odziedziczył i ciągle z wierzycielami się gryźć musiał, tak, że częściej siedział na ratuszu, aniżeli u siebie w warsztacie. Przecie go zastaliśmy w domu, a Urbanek, jako zawsze był żartowniczek, mówi do niego:
— Panie Grygier, zbierajcież się co tchu a biegnijcie do pana Dziurdziego Boima po falendysz co najprzedniejszy, taki, jaki pan wojewoda Bonifacy Mniszech nosi, a potem wstąpcie do pana Duczego, niechaj co żywo za wami z atłasami, z tabinami, z aksamity, z złotogłowiem spieszy, a po inderlandzkie forboty szlijcie do pana Wilczka, a po złote knafle z rubinami do pana Kudliczka złotnika, a nie żałujcie niczego, bo oto ten pan kasztelanie jegomość Hanusz Bystry ubranie sobie u was zamówić raczy, a ma być takie, jako senatorskiemu paniątku przystoi!
Pan Grygier śmiać się począł, ale na mnie poczciwym okiem spojrzał, zaraz mnie poznawszy, i już do miary się zabierał, kiedy mendyczek prawi dalej:
— A może zostało wam co jeszcze z chocimskiej wojny, chrrry! z tych łupów, coście je na Turkach mieczem zdobyli, chrrry! to przeróbcie nań złotolity kaftan wezyrski albo przykrójcie mu co z tej sułtańskiej sobolowej szuby...
— Albo skrójcie dobrze kurtę Urbankowi! — zawoła nagle za nami jakiś głos miły jako dzwonek ze srebra, chociaż gniewny — albo każcie mu po-