Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kroków ubieżał, a Tatarowie już za nim. Widzę, jak jeden z nich łyka, to jest powrózki od kulbaki odtracza i już z konia ma zsiadać, pewno aby związać tego biedaczka. Wymierzę dobrze, z całej mocy łuk napnę, puszczę... Furknęła strzała, aż zaświstało powietrze, a ja krzyknę: Hajże, hu!
— Hajże, hu! Hu, hu! — krzyknęli teraz wszyscy, a takie straszliwe hukanie uczynili, że aż las zagrzmiał za nami, że ono dziw, jak im się gardła od takiego gwałtu nie pozdzierały.
Patrzę za moją strzałą i aż mi serce radośnie zabiło. Ugodziłem dobrze Tatara; jak mierzyłem w łeb, tak też nie chybiłem, tylko że strzała nie utkwiła w samej głowie, ale przeszyła mu twarz pod okiem.
Chwycił się Tatarzyn za oczy oburącz, jakby ogłuszony, a towarzysz jego podniósł się na koniu i patrzy, skąd ten huk i strzelanie. Nie dałem się długo patrzeć, strzeliłem znowu, a strzała przeszyła mu snadź samą rękę, bo tylko strząsnął łapę i położył się na szyi konia unikając nowej strzały. Ja teraz chwytam za trzecią, ale Tatarowie obaj już uskoczyli i uciekają w pole, że się jeno migają między zbożem, a żaden się nawet nie oglądnie poza siebie.
Podźwignął się tymczasem pan Heliasz, oglądnął się, ręce podniósł ku niebu i uklęknął; widoczna rzecz, że za cud sobie miał to wyratowanie. Powstawszy wreście zaczął się piąć w górę do lasu, a kolana się pod nim gięły od przebytego strachu i umęczenia i jeno ciągle pot sobie z łysiny obcierał. Urbanek i ja zbiegliśmy ku niemu, a tak wziąwszy go między siebie, zawiedli aż na polankę w lesie.