Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skiej, albo trzeba wiedzieć, kędy ją wysłano, na czyje ręce. Król do was przez osobne posły dekretu nie wyprawi; albo dekret czeka w Krakowie na was, a wtedy nic sobie z tego nie robi, że ty na niego czekasz w Podborzu, albo już wysłany jest z Krakowa, a wtedy poszedł na zamek samborski a z zamku dopiero do Podborza pojść by mu potrzeba, aby się wam dostał!
— To się nam nigdy nie dostanie! — wołam ja teraz, bo Matysek słowami swoimi jakby mi świeczkę zapalił w ciemności.
— „Mądrej głowie dość dwie słowie, a obuchem w łeb!“ — rzecze Matysek.
— Jeżeli dekret przyszedł na zamek, to z zamku tylko przez ręce podstarościego albo Kajdasza mógł był przyjść do nas! Jakżeby oni go nie ukryli!
— Król z dekretem, a Kajdasz z muszkietem — mówi na to Matysek. — A teraz zostań zdrów, Hanusik! Na plebanii pewnie już pochrypli od wołania: „Matys! Matys! A gdzieżeś to, psianogo!“ Ani mnie to minie, że wezmę po uszach! Jak co zobaczę, jak co usłyszę, aby co ważnego a dobrego, to choćby do Soli posztykulam do ciebie, chociem chromy, boście wy dla mnie zawsze dobrzy byli, i ty, i Markowa! Hej, hej, żebyście to wy na sołtystwo wrócili! A tobym ja rad zagrał Kajdaszowi na waletę ot, na tę nutę:

Żegnaj cię pies, żegnaj cię pies, cyganku!
Witaj cię bies, witaj cię bies, cyganku!

I Matysek odszedł śpiewający. Jak mnie zostawił, tak długą chwilę stałem na miejscu, rozmyślając nad tym, co mi powiedział. Co teraz robić? A nuż de-