Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kładł mi w pamięć wszystko, po czym miałem się rozeznać, aby nie zbłądzić i trafić do onej skały na polanie.
Kiedy już stanęliśmy w czystym polu, Semen uściskał mnie, pocałował w oba policzki i rzekł:
— Zostań zdrów, Hanusz, pomagaj ci Bóg! A jak się zdarzy szczęśliwie, wrócę i wezmę cię z sobą na Sicz, na porogi, i nie będziesz się nazywał Hanusz, ale Iwaszko, i będziesz z nami hulał i na Turków chodził! Boś ty łepski chłopak, wart być Kozakiemi Zostań zdrów!
Jam go z rzewnością serca także jakby brata ucałował i pytam:
— A koń kędy?
— A kędyżby był? Jest, czeka na mnie, zaraz on tu będzie! — i włożywszy palec w usta, świsnął dwa razy krótko a przeraźliwie.
Za małą chwilę usłyszeliśmy kopyta w polu i koń nadbieżał do swego pana, rżąc radośnie. Semen skoczył w siodło i jak wiatr popędził przez pola ku drodze.
Smutny wracałem do chaty, bom stracił przyjaciela, a w duszy czułem jakoby wielką ciężkość, bo ta cała rzecz tajemna, którą mi zwierzył Semen i na którą mi przysiąc kazał, tak mnie ugniatała, jakoby młyński kamień. Robiło mi się straszno, żem teraz powiernikiem wielkiego sekretu, którego sam nie znam, i jakoby stróżem czegoś, czegom nie widział, a co musi być i wielkim skarbem, i przeklętą jakąś rzeczą, skoro tyle krwi i nieszczęścia na tym było. Wchodzę na podwórze i widzę, matka stoi u drzwi i woła: